środa, 10 czerwca 2015

***

Iskierka
z Twoich oczu
uleciała wysoko
leżąc na puchu
ze zdmuchniętego mleczu
widziała gwiazdy.

W pyle kosmicznym błądziła.

Dotknięta Księżyca blaskiem
nie została tam na długo
gwiazdy się w niej tylko przeglądały
Słońce odbijało swój blask
Tu, w mych oczach jedynie
mogła zostać na dłużej.

czwartek, 30 kwietnia 2015

Laura

        Laura wybiegła na dwór. Chłodny wiatr orzeźwił na chwilę gęste, lepkie powietrze i rozwiał czarne włosy Laury. Na jej usta ciskały się najokropniejsze przekleństwa jakie mogłyby zostać wymyślone przez jej bystry umysł i wypowiedziane przez pełne, bordowe wargi. Nie chciała płakać, ale łzy zdawały się same wypływać, przecinając jej blade policzki srebrzystą smugą. Ulice były puste, towarzyszyły jedynie Laurze głuchym echem jej kroków. Latarnie rzucały mętne światło, w sklepowych witrynach odbijały się gwiazdy. Zapach powietrza po niedawnym deszczu uwolnił ją. Szła przed siebie, nocą. Ametystowa sukienka zdawała się nie leżeć, ale opływać jej smukłą sylwetkę. Czarne oczy świeciły ze złości i rozżalenia. Trzęsła się ze zdenerwowania i z szału zapominała o Bożym świecie. Szła przed siebie.
        Nagle, stanęła jak wryta. Nie zdążyła jeszcze w żaden sposób zareagować na przechodnia, który opierał się nonszalancko o murek, z jedną nogą zgiętą, paląc papierosa. Ledwie dostrzegła dogasający w ciemności żar spadający w kierunku ziemi, gdy nieznajomy chwycił ja ręką w talii i mocno przyciągnął do siebie. Nie myślała o niczym, kiedy swoim gorącym ciałem przylgnął do niej i w szybkim obrocie oparł ją o murek, zasłaniając ją całą. Jego usta zdawały się palić jej chłodną szyję, delikatna dłoń wtopiła się z rozkoszą w jej włosy, podczas gdy druga stanowczo trzymała ją, przyciskając to nabrzmiałego torsu. Mężczyzna całował ją namiętnie, całym sobą napierając na jej drobne piersi. Kiedy z gardłą Laury wydobył się cichy pomruk zadowolenia, mężczyzna cofnął się o krok, poprawił kapelusz i odszedł.
       
        Drzwi otworzył jej Kuba.
- Gdzie byłaś? Martwiłem się. Przepraszam, miałaś rację. Nie powinienem był tego mówić. Chodźmy już spać.
Laura chwyciła rękę Kuby i poszła za nim do sypialni. Jej skóra była nabrzmiała od ciepłego dotyku, usta miały na sobie smak rozkoszy, a serce ukrywało tajemnicę w najskrytszych zakamarkach duszy.

środa, 29 kwietnia 2015

Przed siebie

Myślę, iż nie jest nowością stwierdzenie, że największa przeszkoda to my sami. Oczywiście, na kolorowych obrazkach w internecie jest to ubrane w bardziej wyszukane słowa i składa się na piękne sentencje, które można wywiesić sobie nad łóżkiem, jednak sens pozostaje zawsze ten sam: jeśli chcesz coś osiągnąć wystarczy, że chcesz, jeśli coś ci przeszkadza, to Ty sam. I uwierzcie mi, że kiedy widzę wszędzie pełno tych pięknych słów, które wydają się być tajemniczym zaklęciem, otwierającym przede mną drzwi wszelakie, wywracam oczami i myślę, być może podobnie jak większość, że już to słyszałam, że tak, łatwo powiedzieć. Bywa też, że jestem akurat w takim nastoju, iż z cała możliwą szczerością przyjmuje te słowa do mego serca, natychmiast napełniając je motywacją, mówię sobie: "od jutra zacznę...", ustawiam nawet sobie takową sentencję jako tło pulpitu i... na tym koniec (budzę się w południe i z powrotem ustawiam sobie mojego kota na tapecie). Jednak im dłużej żyję (19 lat - taka dorosła ;) ), tym coraz częściej zdaję sobie sprawę z prawdziwości tych słów. JEDYNYM OGRANICZENIEM, JAKIE ISTNIEJE JEST TO, KTÓRE SAMA SOBIE POSTAWIĘ. Czasem boimy się, "bo co ludzie powiedzą, bo nie wypada, bo nie umiem, bo brzydko, bo źle, bo nie tak". Boimy się rzeczy, które nie istnieją, podczas gdy czas ucieka nam przez palce. Kiedyś myślałam o maturze jak o czymś odległym o lata świetlne, a teraz wiem, że muszę ją napisać już za kilka dni. Czas płynie szybciej niż nam się wydaja, to chyba jedyne co jest pewne w naszym życiu. Czy naprawdę ktoś by chciał obudzić się po kilkudziesięciu latach i stwierdzić, że przespał swoje życie? Wiecie, jaka jest najsmutniejsza historia, jaką znalazłam w otchłaniach niezmierzonego internetu? Wywiad z umierającymi ludźmi, którzy mówią, czego żałują. I wiecie co? Oni żałują czegoś, co może się wydać w takiej chwili banalne, ale tak naprawdę właśnie to stanowi o naszym życiu: żałują, że bali się żyć, że nie byli wolni. Że za rzadko się uśmiechali, że za mało przytulali się do mamy, że nie nosili ubrań, które im się podobały. Straszne, nie? Mieć wolność na wyciągnięcie ręki, ale być więzionym w świecie naszych urojonych lęków. Może słyszałeś to setki razy, może dla Ciebie przereklamowany slogan, ale napisze to jeszcze raz, z nadzieją, że uwierzysz, im szybciej - tym lepiej, dla Ciebie! Weź życie w swoje ręce, tańcz kiedy chcesz, płacz gdzie chcesz, noś co chcesz, przeklinaj, krzycz, całuj, nie stawiaj sobie ograniczeń, pokaż wszystkim, że możesz, że naprawdę jesteś wolny, ŻYJ!

piątek, 7 listopada 2014

...

Stare, papierowe ręce Róży chwyciły czarno-białą fotografię. Jej wyblakłe już oczy skupiły się na jednej, jedynej na całe życie twarzy. Piękne usta. Tak, usta miał piękne. Usta pełne, kiedy denerwował się lub męczył, przybierały kolor wiśni kwitnących w sadzie, a swą delikatnością przeczyły całkowicie jego szorstkości i wielkim, zdającym się ogarniać cały jej świat, barkom. Jedyny był to człowiek, którego mogła przeklinać, by za chwile chcieć oddać mu dowód swej nieskończonej miłości w każdy możliwy sposób.
Róża całą siłą swych wątłych rąk ścisnęła fotografię i przytuliła do piersi. Usiadła w fotelu, miękkim kocem ochroniła się przed światem. Choć zawsze się przed tym broniła, widok jego twarzy obudził stare wspomnienia, które rozdarły jej duszę na nowo.

Rana

w takie dni wiśniowe
usta malinowe
nogi splecione
za rogiem czeka już
nieznanym nęci i powiewa
ale wciąż jeszcze
nie chce puścić
stare
głęboko w sercu ukryte

...

Stary, niebiesko-biały autobus podjechał na swoje stanowisko. Chłopiec wstał z ławki i stanął w kolejce. Kiedy nadeszła jego kolej, wszedł do autobusu, trochę powolnie, jakby niepewnie. Na jego twarzy malował się wyraz szalejących w jego sercu wątpliwości. Dobrze znał tego kierowce: nigdy nie odpowiadał na słowa "dzień dobry". W ogóle nigdy nic nie mówił. Pasażerowie uznawali to za przejaw gburostwa i wsiadając do autobusu po prostu omijali go wzrokiem. Antek jako jedyny witał się z nim, jednak na kierowcy nie wywierało to żadnego wrażenia. Czuł czasem, że nadmiernie się wysila i błaźni, i że chyba już nie ma na to wszystko siły. Chciał już odpuścić i po prostu przejść, gdyż tego kierowcy i tak przecież nie obchodzi czy ktoś mu powie "dzień dobry", czy nie. Jednak kiedy Antek przechodził tuż obok niego, to magiczne słowo wyrywało mu się samo z ust, kierowca jednak zdawał się w ogóle tego nie słyszeć i patrzył nieruchomo przed siebie.

Chłopiec wrócił do domu przygnębiony. Miał zaledwie 8 lat, ale tyle wystarczyło, by rodzice wychowali go zgodnie z tradycją, pewnymi zasadami moralnymi i kulturalnymi. Ojciec zawsze kazał mu mówić "dzień dobry", co do tego był bardzo wymagający. Antek czasem myślał, ze jest do dla ojca chyba najważniejsze słowo. Zawsze mówił, że tak się okazuje szacunek, że tak trzeba. Chłopiec zawsze kiedy widział sąsiada, czy nauczycielkę ze szkoły na ulicy, z podniesioną głową, doniosłym głosem mówił "dzień dobry". Nigdy się tego nie wstydził, ani tego nie unikał, a gdy czasem się zdarzało, że nie powiedział lub druga osoba nie odpowiedziała, czuł się głupio i niezręcznie. Kiedy wrócił do domu, strapiony powiedział tacie:
-Tato, pan z autobusu znowu mi nie powiedział "dzień dobry". Po co mam mu mówić, to i tak nie ma sensu...
-Antoś, mówiłem ci, że zawsze na powitanie mówi się "dzień dobry", to jest kultura osobista. Wykazuj się nią, a będzie ci łatwiej w życiu, kiedyś to dostrzeżesz. Uwierz mi synu, nie poddawaj się. Twoje zmartwienia mogą świadczyć tylko źle o tym panu, nie o tobie. Kiedy sobie odpuścisz, zaczniesz tak robić ze wszystkim. Ty rób swoje mimo wszystko, bądź twardy, nieustępliwy co do swoich zasad, a wszyscy cię. będą szanować.
-Wiem tato...- powiedział chłopiec i odszedł, chociaż jego mina nie wyglądała, jakby ta rozmowa rozwiała wszystkie jego wątpliwości.

Nieprzekonany chłopiec poszedł do mamy.
-Kochanie, mówiłam ci już tyle razy, zawsze mów dzień dobry. Jestem przekonana, że pan ci w końcu odpowie. To byłoby bardzo niegrzeczne nie witać się ze starszą osobą. Jeśli kierowca tego nie potrafi, to bądź dla niego przykładem. Pamiętaj, że będziemy z tatą bardzo dumni, jeśli wytrwasz.
"Jakbym już gdzieś to słyszał" - pomyślał Antek.

Miał już dość tych rozmów, które jakoś coraz mniej go przekonywały. Kierowcy i tak to nie obchodzi, czy on się z nim przywita, czy nie. On nie ma zamiaru starać się ponad miarę zyskać uwagę osób, które same go nie szanują. Jednak, tak już został wychowany, że wchodząc do autobusu, słowo to wylatuje z niego samo, wyrywa się z jego piersi, jakby dłużej nie mogło już tam siedzieć.
Antek nie chciał już z nikim rozmawiać, jednak babcia wyczuła jego strapienie już na kilometr i również zaserwowała mu dawkę solidnych argumentów.
-Kochanie, starając się być dobrym i grzecznym mimo wszystko, robisz tak, jak chciał tego Pan Jezus. Pamiętasz, jak ci o Nim czytałam? On też nie był szanowany, ale wytrwał i na tym polegała Jego siła. Nie zmieniał się dla nikogo, dlatego jest Królem Świata. Staraj się być taki, Antku, nie zapominaj o tym, czego uczyli cię rodzice. Chcesz pokazać, że to nie miało żadnej wartości?
Chłopiec był zły na siebie, że zaczynał w ogóle te wszystkie rozmowy, zamiast schować się pod łóżkiem i poczekać do jutra. A ta złość brała się tylko stąd, że wiedział, iż wszyscy oni mieli rację. Położył się i, tak jak tylko potrafił, prosił Boga o siłę.

Następnego dnia obudził się z jasnymi zamiarami. Zachowa się tak, jak został nauczony i jak ona uważa. Wchodząc po południu to tego samego co zawsze autobusu i widząc tego samego co zawsze kierowcę, wypowiedział najgłośniej i najdosadniej jak tylko mógł, pełne, dźwięczne: DZIEŃ DOBRY. Coś w twarzy kierowcy jakby drgnęło, ale Antek nie zauważył tego. Dumny z siebie, usiadł na swoim ulubionym miejscu przy oknie, nie mogąc się doczekać, jak opowie wszystko mamie, tacie i babci.

***
Stary kierowca leżał w łóżku. Jak zawsze przed snem, złożył ręce do modlitwy i przypomniał sobie szeroki uśmiech na twarzy chłopca. Nie zuchwały, czy arogancki, ale pełen czystego szczęścia, niewinnego zadowolenia i ciepła. Taki, jaki może gościć jedynie na dziecięcych twarzach. Łzy napłynęły mu do oczu. Zacisnął ręce mocno.
"Panie Boże, zawsze proszę Cię o zdrowie dla mojej rodziny. Dziś chciałbym poprosić też o zdrowie dla tego chłopca. Wiesz, o którym mówię, ten co dzisiaj tak się pięknie uśmiechał. On jako jedyny zawsze mówi mi dzień dobry, podczas gdy inni mnie ignorują, jakbym  nie był wart uwagi. Ale ja wiem Panie, że to moja wina. Wybacz mi, ale wiesz jak jest. Nie mam siły. W nocy ciężko pracuje, rano  kilka godzin snu, a potem siadam za kierownicą. Widzę te wszystkie dzieci, które rodzice odbierają z przystanku i myślę sobie o tym, co robią teraz moi synowie. Oni nie mają nawet dziesięciu lat, jak im jest z ojcem, Boże, którego albo nie ma, albo śpi. Kiedy po raz kolejny odmawiam im odprowadzenia do szkoły, albo wspólnej zabawy, bo"tatuś musi już iść", jestem nie tyle smutny, co wściekły, że nie mogę im zapewnić ani dość dużo pieniędzy, ani mojego czasu. Idę więc do tego autobusu zły, przygnębiony, zmęczony. Po ciężkiej nocce ledwo żyję, a ciągle tkwiący mi w głowie obraz dorastających beze mnie synów napawa mnie nienawiścią do tego świata. Kiedy wiem, że muszę jechać tym autobusem, zamiast być z dziećmi i schorowaną żoną w domu, to gorycz czuję też do pasażerów, przez których muszę tu być. I naprawdę nie mam już ani ochoty, ani siły odpowiadać im dzień dobry. I nawet jeśli nieraz mam lepszy nastrój i już chciałbym się zdobyć na tą odpowiedź, to czuję, że bym się zbłaźnił, gdyż to by chyba wyszło głupio w moich ustach po takim czasie milczenia i wszyscy tylko by się na mnie głupkowato patrzyli i zastanawiali, czy dobrze słyszą. Postanowiłem więc, że niech lepiej zostanie tak, jak jest. Dopiero ten chłopiec pokazał mi, że jestem, że on mnie zauważa. Że traktuje mnie przede wszystkim jako człowieka, a nie tylko i wyłącznie jak zgorzkniałego kierowcę. Pomyślałem więc, że skoro on docenia, że tu jestem, to może nie jest ważne to, gdzie jestem, ale to co robię? Że choć rzadko mam czas porozmawiać z synami, to może kiedyś wybaczą mi to, wiedząc, że kocham ich ponad życie i właśnie to życie poświęcam, aby niczego im nie brakowało. Proszę Cię, Boże, daj zdrowia temu chłopakowi, niech mówi swoje "dzień dobry" wszystkim. Wybacz mi, że nie potrafiłem mu odpowiedzieć i daj mi siły, bym kiedyś się na to zdobył."

sobota, 21 czerwca 2014

***

Nie myśl sobie, że nie mogę żyć bez ciebie.

Owszem, twój zapach
zna każdy zakamarek  mojej duszy
doprowadza umysł do szału
nie pozostawia żadnej wolności.

Tak, uwielbiam twoje oczy.
Tylko w nich widzę prawdziwą siebie.
Tylko one mówią wprost do mojego serca.

Ale nie myśl sobie, że usłyszysz ode mnie, że cię kocham.
Bo do życia potrzebuję tylko twoich oczu i twojego zapachu.
Bez ciebie się obejdzie.

czwartek, 5 czerwca 2014

"Nie mów nic". Sprzed 4 lat, nadal jednak mój ulubiony.

"Nie mów nic"



Nie mów nic.

Wystarczy twój uśmiech -
Ten, co poprawia mi nastrój.
Ten, co rozwiewa wszelkie wątpliwości.


Nie mów nic.

Wystarczą twoje oczy -
Przepełnione łzami,
Rozgniewane,
Szczere.

Powiedzą mi wszystko.

niedziela, 1 czerwca 2014

***

Lubię te chwile gdy my,
spleceni razem niczym
kosz wiklinowy,
a ubrani jedynie w słońca blask
leżymy.
Gdy problemy nie potrafią
znaleźć drogi do Naszego Miejsca.
Czas zatrzymuje się, żeby
razem z nami popatrzeć na ten zachód,
po którym księżyc przyjdzie,
by nas skąpać w swym blasku.
Żebyśmy mogli leżeć
na zawsze.

sobota, 31 maja 2014

I właśnie w tej chwili zrozumiała, jak bardzo życie jest zaskakujące. Chociaż nie. Jak bardzo jest dziwne. Hmm, jak bardzo dziwna jest psychika ludzka. Człowiek. Ona jest człowiekiem i właśnie to stało się w tym momencie jej zgubą. To, że jet tylko słabym wątkiem w dziejach ludzkości, że może ją zdmuchnąć wiatr jak tylko zechce, albo obrócić w proch Ręka Bożą, a ona naiwnie myśli, że zostanie przy życiu. Kiedy sobie to wyobrażała, to myślała że w końcu pokaże matce i nie będzie już musiała zamartwiać się ocenami i opiniami innych, że dopiero choroba pozwoli jej być wolną, bo dopiero wtedy będzie mogła żyć bez ograniczeń. Teraz, kiedy się dowiedziała, nie może uwierzyć. "Ha, masz to, czego chciałaś. Masz raka, możesz umrzeć, możesz mieć gdzieś szkołę i nauczycieli, możesz imprezować do rana, bo choroba cię usprawiedliwi, nie musisz ponosić żadnych konsekwencji. Może przestać ci zależeć. Więc czemu ryczysz, głupia?"

Weszła do klasy. Niemiecki i plany na przyszłość. Siedziała cicho, nie wiedząc, co ma myśleć. Chyba to do niej jeszcze nie docierało. Przecież miała przestać się martwić. Daniel przemawia, godny podziwu, o studiach na politechnice, auf Deutsch, oczywiście. Następny. Bum! Klara. Świat się kończy, bo ma raka, a zaczyna mówić o planach założenia rodziny mieszkającej w wielkim domu z ogrodem i sześcioma psami. Mówiła spokojnie, ale łzy, zaczynające smętnie toczyć się z jej oczu, mówiły same za siebie. Mówiła dalej, zdając się widzieć przyszłość w różowych barwach, ale płakała coraz mocniej. Teraz wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, nie mając pojęcia, co się z nią dzieje. Pani jednak musiała wiedzieć, gdyż słuchając jej, sama zaczęła płakać. Grobowa cisza wpełzła w każdy zakamarek klasy, a ona dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo się boi. I tak mówiła dalej o tym, jak szczęśliwie będzie żyć, ledwo wyduszając z siebie słowa, a pani siedziała zwrócona całym sercem do niej i płakała tak, że nie była w stanie jej przerwać.